poniedziałek, 24 lutego 2014

1. "Sobowtór"

po przeczytaniu dodaj jakikolwiek komentarz,
chcę zobaczyć ile osób czyta

***

jeśli nie czytałeś jeszcze prologu, musisz przeczytać

***


Lilly Paxes wyszła przez tylne drzwi domu swej nowej rodziny zastępczej na przedmieściach Las Vegas. W ręku trzymała szklankę mrożonej herbaty, a na ramieniu zawiesiła płócienną torbę. Z pobliskiej autostrady niósł się jazgot samochodów, a w powietrzu unosiły się wyziewy z miejscowej  oczyszczalni ścieków i silny zapach spalin. Podwórko ozdabiały jedynie zakurzone hantle i ciężarki, zardzewiała pułapka na owady oraz kiczowate figurki z terakoty.
Nie bardzo przypominało to moje niemal idealnie wymuskane podwórko w Tucson z drewnianą huśtawką, która w czasie zabaw odgrywała rolę zamku. Jak już powiedziałam, było to dość dziwne i przypadkowe, które szczegóły wciąż pamiętałam, a które całkiem się ulotniły. Przez ostatnią godzinę chodziłam za Lilly, próbując zrozumieć jej życie i przypomnieć sobie własne. Nie, żebym miała wybór. Gdziekolwiek ona szła, tam i ja podążałam. Nie byłam do końca pewna skąd tyle o niej wiem- gdy ją obserwowałam informacje w mojej głowie wyskakiwały niczym SMS-y. Znałam  ją znacznie lepiej niż siebie samą.
Lilly rzuciła torbę na stolik ogrodowy z imitacji kutego żelaza, opadła na plastikowe krzesło i odchyliła głowę. Jedyną przyjemną rzeczą w tym patio było to, że nie wychodziło na kasyna*, lecz rozpościerał się nad nim niczym niezakłócony pas nieba. Księżyc, przypominający ogromny alabastrowy opłatek, wisiał w połowie swej drogi nad horyzontem. Spojrzenie Lilly powędrowało w kierunku dwóch  jasniejących znajomo gwiazd na wschodzie. Kiedy miała dziewięć lat,  nazwała gwiazdę po prawej Gwiazdą mamy, tę po lewej- Gwiazdą Taty, a mały punkcik pod nimi- Gwiazdą Lilly. Oczywiście były też inne gwiazdy, jak Gwiazda Suki.  Wymyślała rózne bajki na ich temat, udając, że są prawdziwe.

Lilly większość życia spędziła w rodzinach zastępczych. Nigdy nie poznała swego ojca, ale dobrze pamiętała matkę, z którą mieszkała do piątego roku życia. Miała na imię Honest. Była szczupła kobietą, która uwielbiała wykrzykiwać odpowiedzi w trakcie Koła fortuny, tańczyć w salonie do M. Jacksona i czytać brukowce z historiami typu DYNIA URODZIŁA LUDZKIE DZIECKO. Honest wysyłała niegdyś Lilly na poszukiwania skarbów wokół ich bloku, a w nagrodę zawsze dawała jej zużytą szminkę, abo małego snickersa. Przebierała dziewczynkę w baletowe spódniczki i koronkowe sukienki, które kupowała specjalnie dla niej. Do snu czytała jej Harrye'ego Pottera, dla każdej z postaci wymyślając inny głos. Honest często kupowała Lilly dwie pary takich samych rzeczy. 
- Po co mi dwie pary identycznych butów? - dopytywała Lilly.
Matka patrzyła na nią wtedy nieobecnym wzrokiem.
- Na wypadek, gdyby jedna para się ubrudziła, Lills. 
Niedługo po tym jak Honest zostawiła przypadkiem córkę w delikatesach, Lilly nocowała u Alice Bath, koleżanki z przedszkola. Rano zastała panią Bath w drzwiach frontowych z dziwnym wyrazem twarzy. Honest zostawiła liścik oznajmujący iż wybiera się na "wycieczkę". To ci dopiero w y c i e c z k a- trwa już trzynaście lat.
Po tym wydarzeniu Lilly wędrowała po różnych domach dziecka. 

Otworzyły się rozsuwane szklane drzwi i dziewczyna odwróciła sie gwałtownie. Travis, osiemnastoletni syn jej nowej matki zastępczej wszedł na patio leniwym krokiem i usadowił się na stoliku.
- Przepraszam, że tak wpadłem na ciebie w łazience.
- Nic się nie stało. - niechętnie wymamrotała Lilly, powoli odsuwając się od jego wyciągniętych nóg. Była jednak pewna, że wcale nie jest mu przykro. Próby przyłapania jej nago stały się dla Travisa czymś w rodzaju dyscypliny sportowej. Dzisiaj nosił naciągniętą niebieską baseballówkę, złachaną koszulę w krate i spodnie z krokiem w kolanach. Jego przekrwione oczy badały obcisłą bluzkę Lilly, jej odsłonięte plecy i długie nogi. 
Travis z chrząknięciem sięgnął do kieszeni koszuli, wyjął jointa i zapalił. 
"Odczep się, ty zakrostowany smrodku - korciło Lilly, żeby mu wygarnąć "Nie dziwię się, że żadna dziewczyna nie chce się do ciebie zbliżać..." Ale ugryzła się w język. Ta uwaga musiała trafić do zapisków MCR- mistrzyni ciętej riposty. Ta lista zawierała celne, złośliwe komentarze jakie Lilly chciała wszystkim wygarnąć. 

Lilly całe wakacje spędzała robiąc zdjęcia, grając w sapera na poobijanym BlackBerry. Z początku dziewczyna chciała być miła dla nowego przybranego brata, mając nadzieję, że zostaną przyjaciółmi.
- Byłaś dla mnie taka dobra. - Zdążył jej szepnąć do ucha, zanim Lilly "przypadkowo" kopnęła go w krocze. 
Wszystko czego pragnęła, to przetrwać tu do końca ostatniego roku liceum. 

Travis znów zaciągnął się jointem.
- Chcesz trochę- zaproponował zdławionym głosem, przytrzymując dym w płucach.
- Nie, dzięki - odpowiedziała chłodno.
Travis wreszcie wypuścił dym.
- Słodka, mała Lilly. - powiedział ckliwym głosem. - Nie zawsze byłaś taka porządna, prawda?
Lilly unosiła głowę do nieba, znów zatrzymując wzrok na gwiazdach Mamy, Taty i Emmy.
- Cholera.- zaklął nagle Travis, zauważywszy coś w domu. Błskawicznie zgasił joint i rzucił go pod krzesło Lilly w tej samej chwili, gdy na tarasie pojawiła się Mella. Lilly zerknęła wkurzona na tlący się niedopałek- jak miło ze strony Travisa, że próbował zrzucić całą winę na nią- i czym prędzej zakryła go stopą.
Mella wciąż miała na sobie swój pracowniczy strój: smokingową marynarkę, jedwabną białą bluzkę i czarną muszkę. Ufarbowane na blond włosy były upięte w nienaganny francuski kok, a usta umalowane szminką w kolorze wściekłej fuksji, która nie wyglądała korzystnie w zestawieniu z jakimkolwiek odcieniem skóry. W ręce kobieta trzymała białą kopertę.
- Brakuje dwustu pięćdziesięciu dolarów. - oznajmiła beznamiętnym tonem, gniotąc pustą kopertę. - To był napiwek od samego Bruce'a Willisa. Podpisał się nawet na jednym z banknotów. Miałam go wkleić do swojego albumu.
Lilly westchnęła współczująco. O Melli wiedziała tyle, że miała totalną obsesję na punkcie celebrytów. Mella uwielbiała gadać o tym, że cycki pewnej gwiazdki kina akcji są zdecydowanie sztuczne, albo też o tym, że gospodyni randkowego reality show jest niezgorszą suką.
- Gdy wychodziłam po południu do pracy, pieniądze były w kopercie mojej sypialni. - Mell patrzyła spod przymrużonych powiek na Lilly. - Teraz ich nie ma. Chcesz mi o czymś powiedzieć?
Lilly zerknęła ukradkiem na Travisa, ale on bawił się swoim BlackBerry. Gdy przeglądał zdjęcia, Lilly zauważyła nieostrą fotkę, na której było widać jej twarz odbijającą się w łazienkowym lustrze. Miała na niej mokre włosy i stała zawinięta tylko w ręcznik.
Z płonącymi z oburzenia policzkami odwróciła się do Melli.
- Nic o tym nie wiem. - odparła najbardziej duplomatycznym tonem, na jaki mogła się zdobyć. - Może zaytaj Travisa, on pewnie coś wie.
- Że co proszę? Ja nie wziąłem żadnych pieniędzy.
Lilly zawyła ze złości.
- Nie zrobiłbym ci czegoś takiego, mamo. – przekonywał chłopak. Wstał i podciągnął spodnie. – Wiem przecież, jak ciężko pracujesz. – Lecz gdy tylko stanął do matki plecami, fałszywy uśmiech na jego twarzy zamienił się w pełne wściekłości spojrzenie. Niesamowite, z jakim spokojem potrafił kłamać.
- Nie potrzebuję pieniędzy! – Lilly przycisnęła ręce do piersi. – Mam kurde pracę!
Mell wpatrywała się w Travisa, który posłał jej głupkowaty, mdły uśmieszek. Kobieta nie przestawała miąć w dłoniach pustej koperty, a wjej oczach pojawił się błysk podejrzliwości. Miało się wrażenie, jakby właśnie przejrzała gierki syna.
- Słuchaj – chłopak podszedł do matki i objął ją ramieniem. – wydaje mi się, że musisz wiedzieć, jaki z naszej Lilly jest numer.
Zaczął szukać czegoś w swoim BlackBerry.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – Dziewczyna podeszła do nich.
- Zamierzałem porozmawiać z tobą na osobności. Ale teraz jest już na to za późno.
- Porozmawiać o c z y m? – Lilly rzuciła się do przodu, omal nie strącając swiecy zapachowej ze stolika.  Travis wystukał coś na klawiaturze.
- Jesteś chorą szajbuską.
- O co ci chodzi, Travis? – Fuksjowe usta Melli zacisnęły się z niepokojem.
Wreszcie chłopak odsłonił wyświetlacz telefonu, aby obie mogły zobaczyć.
- O to.
Silny, gorący podmuch wiatru owiał twarz Emmy, wciskając do oczu drażniący pył. Travis dyszał ciężko, z ust cuchnęło mu trawką. Teatralnym gestem wpisał w wyszukiwarkę hasło MileyAZ i wcisnął play.
Trzymana w ręku kamera pokazywała leśną polanę. Nie słychać było jednak żadnego dźwięku. Nagle w kadrze pojawiła się siedząca na krześle postać z czarną, zasłaniającą pół twarzy przepaską. Okrągły medalion przylgnął do szczupłego, kobiecego obojczyka.
Gdy dziewczyna zaczęła rozpaczliwie rzucać głową, wisiorek podskakiwał jak oszalały. Obraz na moment zrobił się ciemny, aż nagle ktoś pojawił się za siedzącą postacią i pociągnął mocno za naszyjnik, który zaczął się wrzynać w gardło. Jej ramiona i nogi desperacko młóciły powietrze. Dusiciel nosił maskę, więc Lilly nie mogła zobaczyć jego twarzy. Po około trzydziestu sekundach dziewczyna na filmie przestała walczyć i jej ciało zwiotczało.
Czy właśnie oglądali cudzą śmierć?
Kamera niezmiennie pokazywała dziewczynę, która przestała się poruszać i upadła z impetem na ziemię. Ktoś podszedł do niej i zdjął przepaskę. Po pewnej chwili zakaszlała. Oczy zaszły jej łzami.  Kąciki ust drżały. Patrzyła półprzytomnie w obiektyw kamery.
Szczęka Lilly opadła prawie do jej mocno już zdartych converse’ów.
- Ha! – Travis krzyknął triumfalnie. – A nie mówiłem?
Lilly wpatrywała się w dziewczynę wyglądającą dokładnie jak ona.
A to dlatego, że ta dziewczyna na filmie to byłam ja.

***

*kasyna- Lilly mieszkała w Las Vegas.

***

hej to ja nati
jak obiecałam, tak dodałam
i jak wam się podoba? mam nadzieję, że bardzo :( !



niedziela, 23 lutego 2014

Prolog- "Byłam martwa"


PO PRZECZYTANIU SKOMENTUJ

CHCE ZOBACZYĆ DO ILU OSÓB TRAFIŁ BLOG



***

~ Najgorsze w byciu martwym jest to, że niczego już nie przeżyjesz ~ 




Obudziłam się w brudnej starodawnej wannie na nóżkach w zupełnie mi obcej łazience z różowymi kafelkami. Obok toalety leżała sterta numerów ,,Maxima", umywalka była upaćkana zieloną pastą do zębów, a lustro upstrzone białymi kropkami. Przez okno widać było ciemne niebo i księżyc w pełni. Jaki to dzień tygodnia? Gdzie ja w ogóle jestem? Czy to dom bractwa Uniwersytetu Arizona? Czyjeś mieszkanie? Ledwo sobie przypominałam, że nazywam się Miley Cyrus i mieszkam w górzystej okolicy miasta Tucson w Arizonie. Nie miałam pojęcia, gdzie podziała się moje torebka ani gdzie zaparkowałam samochód. A tak w ogóle, to jakim samochodem jeżdżę? Czyżby ktoś mi dosypał czegoś do napoju?
- Lilly? - ktoś męskim głosem zawołał z innego pomieszczenia. - Jesteś w domu?
- Daj mi spokój! - odkrzyknęła osoba znajdująca się znacznie bliżej.
Wysoka, szczupła dziewczyna otworzyła drzwi do łazienki. Jej twarz zasłaniały długie, splątane włosy.
- Hej! - skoczyła na równe nogi. - Nie widzisz, że zajęte?
Przez moje ciało przeszedł dreszcz, jakby zapadło w sen. Gdy spojrzałam w dół, wydawało mi się, że cła migoczę, jak gdyby zalewało mnie światło stroboskopowe. Dziwne. Ktoś na stówę nafaszerował mnie jakimś świństwem.
Dziewczyna chyba mnie nie usłyszała. Weszła do środka, ale jej twarz wciąż skrywał cień.
- Heloooł? - krzyknęłam, gramoląc się z wanny. Ani się obejrzała. - Głucha jesteś? - Zero reakcji. Wycisnęła z butelki trochę balsamu o lawendowym zapachu i roztarła go na ramionach.
Drzwi znów się otworzyły i do środka wpadł nieogolony nastolatek z zadartym nosem.
- Och. - Jego wzrok przykuła obcisła koszulka dziewczyny z napisem NEW YORK NEW YORK ROLLER COASTER. - Nie wiedziałem, że tu jesteś.
- Może dlatego właśnie drzwi były z a m k n i ę t e? - Lilly wypchnęła go na zewnątrz i zatrzasnęła je za nim z powrotem. Odwróciła się do lustra. Stałam tuż za nią.
- Hej! - krzyknęłam raz jeszcze.
Wreszcie podniosła wzrok. Utkwiłam oczy w lustrze, by uchwycić jej spojrzenie. Ale gdy tylko to zrobiłam, zaczęłam wrzeszczeć.
Lilly wyglądała dokładnie tak samo jak ja. A w lustrze nie było widać mego odbicia.
Dziewczyna obróciła się i wyszła z łazienki, a ja podążyłam za nią, jakby coś mnie ciągnęło w jej stronę. Kim była? Dlaczego wyglądałyśmy identycznie? Dlaczego byłam niewidzialna? I dlaczego nie mogłam sobie przypomnieć, no cóż, w zasadzie niczego? Strzępy niewyraźnych wspomnień powracały, wywołując ostry ból głowy: połyskliwy zachód słonca nad wzgórzami Catalina, zapach drzewek cytrynowych roznoszący się o poranku, dotyk kaszmirowych pantofli na stopach. Jednak najważniejsze rzeczy stały się przytłumione i rozmyte, jakbym całe życie spędziła pod wodą. Nie pamiętałam co robiłam podczas wakacji, z kim pierwszy raz się całowałam ani jak to jest tańczyć do ulubionej piosenki. Jaka była moja ulubiona piosenka? Co gorsza, z każdą sekundą obrazy stawały się coraz bardziej mgliste.
Jakby znikały.
Jakbym to ja znikała.
Skoncentrowałam się więc naprawdę mocno, a wtedy usłyszałam stłumiony krzyk. W całym ciele poczułam przeszywający ból, po czym moje mięśnie ogarnął senny bezwład, aż w końcu zupełnie zwiotczały. Nim zamknęłam oczy, dostrzegłam jeszcze stojącą nade mną zamazaną i niewyraźną postać.
- O mój Boże. - wyszeptałam
Nic dziwnego, że Lilly mnie nie widziała. Nic dziwnego, że nie odbijałam się w lustrze. Tak naprawdę w ogóle mnie tu nie było.
Byłam martwa.


***

hej tu bixbsio i nowy fanfic oparty na książce "The lying game" S. Shepard
pierwszy rozdział dodam w poniedziałek (24.02) no i dopiero teraz w poniedziałek to wszystko aktualizuje lol
mam nadzieję, że wszystkim wam przypadnie do gustu, bo ja to normalnie ubóstwiam na klęczkach
no to do dzisiaj he